Dieta niskotłuszczowa jest od wielu lat przebojem. Łatwo więc będzie nam zapamiętać, że podobna zasada obowiązuje w składaniu tekstu.
Mam na myśli kolejną z licznych fascynacji możliwościami edytora, które tak często i usilnie zwalczamy — bezmyślne i bezkrytyczne używanie pisma półgrubego, czyli mówiąc po swojsku: nagminne „boldowanie” wszystkiego, co wydaje się godne podkreślenia. W szczytowej formie „wyboldowanie” dotyczy całego tekstu — może pół biedy, gdy odnajduję coś takiego na ulotce czy w ogłoszeniu. Ale całe teksty pisane „boldem”, czyli właśnie pismem półgrubym, też nie należą do rzadkości.
Oczywiście akapit powyżej został celowo złożony właśnie z owym „wyboldowaniem” całości jako ilustracja problemu.
To w dużej mierze próba odreagowania ułomności składu na maszynie do pisania. Tam jedyną formą podkreślenia fragmentu tekstu było… no właśnie podkreślenie, albo po wszystkim (ręcznie ołówkiem), albo poprzez cofnięcie wałka i nadrukowanie kreski podkreślającej. Edytor tekstu stwarza wiele możliwości uwypuklenia pewnych partii tekstu i tu zaczyna się problem.
Wiemy już, że z chorobliwą pasją proszę o wytępienie złych nawyków — wytłuszczanie ponad miarę jest też jednym z nich. Podkreślam: ponad miarę. Nie będę nigdy nikogo przekonywał, że pismo półgrube (bold) jest niepotrzebne, nie! – ono jest tylko nadużywane. Przynajmniej w tekstach będących zasadniczą treścią dokumentu. Co innego w tytułach, tam pogrubienie bywa całkiem na miejscu. Ale i tu koniecznie należy zachować umiar. Zbyt duży kontrast między grubością liter tytułu a grubością liter tekstu umieszczonego pod tym tytułem — także razi. Sam doszedłem do takiego wniosku po kilku latach. Dlatego tak ochoczo dzielę się tym spostrzeżeniem, by czytelnicy tej książki nie musieli długo błądzić…
Teraz nauczymy się zatem mniej sztampowo formatować uwypuklenie tekstu. A przy okazji poznamy możliwości polecenia Czcionka… z menu Format (albo z menu podręcznego — o nim zawsze warto pamiętać!).
W całej książce, a ostatnio dwa akapity temu, stosuję (nieco prowokacyjnie) jeden z szerzej stosowanych w polskiej tradycji typograficznej sposobów podkreślania fragmentów tekstu: poprzez rozstrzelenie liter. Właśnie tak, jak przed chwilą. Mieliśmy już okazję wspomnieć o pewnych możliwościach Worda w tym zakresie, gdy prezentowałem „odtworzoną” przeze mnie kartę parkingową. Warto więc nauczyć się, jak to uzyskiwać.
Oto fragment drugiej zakładka pola dialogowego polecenia Czcionka… (pierwszą omówiliśmy wystarczająco w innym rozdziale pogadanki):

W tej chwili najważniejsze jest dla nas pole Odstępy. Umożliwia ono zmianę odstępów międzyznakowych, czyli gęstości druku (pamiętamy?). Mamy do wyboru opcje: Normalne, Zagęszczone i Rozstrzelone, a w polu Co wprowadzamy wielkość efektu wyrażoną w punktach typogracznych.
Proponuję, by każdy sam wypracował sobie wielkość rozstrzelenia. Ja stosuję najczęściej 2…2,5 punktu dla pisma 12-punktowego. Ale trzeba poeksperymentować. W każdym razie należy wielkość rozstrzelenia dobrać do wysokości pisma i obejrzeć całość krytycznie, czy sprawia „profesjonalne” wrażenie oraz czy wśród reszty tekstu fragment uwypuklony wystarczająco się wyróżnia.
Anglosaska tradycja typograczna preferuje do uwypuklania tekstu stosowanie pisma pochyłego. Przyznaję, że czasem też stosuję tę metodę. Ale muszę uściślić: język angielski w druku stosuje kursywę przede wszystkim do uwypuklenia pewnych słów w zdaniu, tych, na które czytający musi położyć akcent zdaniowy, aby sens wypowiedzi był w pełni przekazany. Raczej nie spotykam podkreślania tą metodą większych partii tekstu. Oto przykład z Kubusia Puchatka (dotyczący balonika, pod którym Miś wisiał w powietrzu):
“But if you don’t,” said Pooh, “I shall have to let go, and that would spoil me.”
Bez „pochylenia” słów don’t i me czytelnik nie zrozumiałby, że Miś ma na myśli coś takiego (w swobodnym przekładzie):
— ale jeśli tego NIE zrobisz — powiedział Puchatek — będę musiał go puścić, a wtedy JA będę do niczego.
No właśnie, odpowiednikiem anglosaskiej kursywy podkreślającej akcentowane słowa bywa w naszych publikacjach pisanie wyrazu akcentowanego dużymi literami (czyli WERSALIKAMI), jak to uczyniłem w poprzednim zdaniu.
Przy okazji warto porównać polski i anglosaski styl składania wypowiedzi w dialogach. W naszej tradycji wypowiedź rozpoczyna się pauzą, wszystkie obce wtręty także wydziela się pauzami. W angielskiej tradycji wypowiedzi w dialogu zawsze są ujęte w cudzysłów. I to, zauważmy, w odmienny cudzysłów niż nasz. Mieliśmy już okazję o tym rozmawiać
A zatem przy uwypuklaniu fragmentów tekstu w grę wchodzą: rozstrzelenie, pogrubienie (z umiarem) i złożenie kursywą (dla krótkich fragmentów, wręcz pojedynczych słów). A co z podkreśleniem?
Właściwie należałoby o nim zapomnieć. Nie mogę jednak namawiać do zapominania o jakichkolwiek funkcjach Worda, wręcz przeciwnie — namawiam do odkrywania coraz to nowych. Jednak proszę: unikajmy podkreślania w tekstach jak zarazy. Często spotykane liczne podkreślenia dłuższych partii tekstu, i to po kilka na jednej stronicy, są tej profesjonalności absolutnym zaprzeczeniem! Prawda, że wygląda to nachalnie?
Jeden ze skutków ubocznych udostępnienia licznych metod formatowania tekstu jest swoista „choinkowatość” składów. Ich autorzy rozsiewają po dokumencie wszystkie możliwe pomocnicze środki wyrazu, tak jakby kiedykolwiek spotykali coś podobnego w wydawnictwach książkowych. Podkreślenie tekstu za pomocą kreski pod wyrazami jest w książkach rzeczą niesłychanie rzadko spotykaną, pogrubienie stosuje się w nich raczej oszczędnie. Natomiast ulotki i ogłoszenia składane na domowym pececie to często pod tym względem szczyt bezguścia.
Prawdziwym wzorcem estetyki składu bywają też czasopisma, i to te o największej renomie, zwane społeczno-politycznymi, lub też „lepsze” (w praktyce: o korzeniach zagranicznych) pisma dla hobbystów. Z pewnością nie takie z krzyżówkami na podróż albo tzw. brukowce, ani też bezpłatne wydawnictwa namawiające do kupienia domu czy samochodu. Przyjrzyjmy się im, proszę, przy najbliższej okazji — najlepiej krytycznie.
Nadmierne wytłuszczanie, jak w żywieniu — prowadzi do szybkiego przesytu. Zamiast rycynusu w tym przypadku stosujmy po prostu bardziej profesjonalne sposoby podkreślenia. Wyjdzie to naszym dokumentom na „zdrowie”.
A skoro mowa o skojarzeniach kulinarnych: warto też wystrzegać się zbytniego nafaszerowania dokumentu dziwacznymi elementami, jakie często widujemy w publikacjach, których autorzy zafascynowali się ozdobnikami, nie bacząc na to, iż tego rodzaju przyprawa obniża wartość (estetyczną) „potrawy”. Mam na myśli teksty upstrzone rozmaitymi rączkami, ptaszkami, jednym słowem ikonami, które w zamiarze autorów mają uatrakcyjnić dokument i (jak mi się zdaje) polepszyć czytelność treści. To kolejny objaw dawno nie przywoływanego eklektyzmu deptakowego.
Prawda, że bardzo często widujemy takie coś? W reklamie jakiegoś produktu prawie obowiązkowo pojawi się lista jego cech z „ptaszkami”. Albo ze strzałkami wskazującymi każdy wiersz. Albo z rączkami wskazującymi te cechy. O, to te znaczki: i całe mnóstwo innych. Proszę, byśmy stosowali je po naprawdę głębokim przemyśleniu.
Oczywiście nie mam nic przeciwko krojowi Wingdings, z którego pochodzą te przykłady. Ale lepiej byłoby zostawić go na bardzo specjalne okazje, np. gdy musimy za pomocą Worda wyprodukować jakieś nalepki, tabliczki informacyjne czy coś podobnego. Lecz umieszczanie po kilka takich znaczków na jednej stronicy tekstu powoduje tylko niestrawność, a czytelności na pewno nie podnosi. Raczej świadczy o infantylności autora.
No cóż, możemy już śmiało zakończyć nasz bardzo długi wywód pod hasłem „przeciw sztampie!”. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale skutecznie wykorzystamy te wszystkie wiadomości i będziemy umieli stworzyć naprawdę profesjonalny dokument.
Dalej: 16. Składamy słowa w przemyślaną całość
Poprzednio: 14. Dobry tekst – zasada piąta: nasz przyjaciel tabulator